Znam twoje czyny, że nie jesteś ani chłodny, ani gorący; obyś był chłodny lub gorący. A ponieważ jesteś letni a więc ani gorący, ani chłodny zamierzam cię zwymiotować z moich ust
Apokalipsa 3:15-16
W pierwszej części tego opracowania starałem się pokazać jak
zmienia się stan duchowy człowieka, który uwierzył i zaczął iść drogą, którą
pokazuje mu Bóg. Na starcie taki człowiek jest „zimny”, jednak z czasem, jeżeli
pozwala Bogu na wykonanie wszystkich niezbędnych zmian, jego stan zmienia się i
taki człowiek staje się „gorącym” chrześcijaninem.
Wejście na drogę podnoszenia duchowej temperatury zmienia
konsekwencje, jakie musi ponieść taki człowiek, gdy odrzuci jakąś prawdę. Im
bardziej jest gorący tym poważniejsze są te konsekwencje.
Król Hiskiasz przez pierwsze 15 lat swoich rządów nie zrobił
nic, co mogłoby wskazywać na istnienie jakiegoś problemu. Jednak ten problem
istniał i był związany z tym, co Hiskiasz ukrywał w swoim sercu. Bóg pomagał i
błogosławił Hiskiaszowi nie dlatego, że był on dobrym człowiekiem, ale po to,
aby Hiskiasz poznał lepiej Boga, pokochał Go jeszcze bardziej i w ten sposób
utwierdził swoja wiarę i zaufanie do Boga. Bóg pomagał Hiskiaszowi po to, aby
Hiskiasz zauważył swój ukryty głęboko w sercu problem i zapragnął oczyszczenia
serca. Taką samą chęć pomocy objawił później Jezus, kiedy pozwolił Judaszowi
zostać jednym z dwunastu uczniów.
A teraz pozwolę sobie na mały eksperyment. O kim jest ten
tekst?
„Dołączył do uczniów w momencie, gdy za Jezusem szły całe
tłumy. (…) Widział chorych, chromych, niewidomych schodzących się do Jezusa z
miast i miasteczek. Widział umierających, leżących u Jego stóp. Był świadkiem
potężnych dzieł Zbawiciela, kiedy uzdrawiał On chorych, wyganiał demony i
wzbudzał umarłych. Na samym sobie odczuwał dowody mocy Chrystusa. Uznał naukę
Chrystusa za wyższą od wszystkich, jakie kiedykolwiek słyszał. Kochał Wielkiego
Nauczyciela i pragnął z Nim być. Pragnął zmiany charakteru i życia i miał
nadzieję, że doświadczy tego, wiążąc się z Jezusem. (…)
Napisała to Ellen White, ale o kim?
O Judaszu. Kto czytając ten tekst pomyślał o Judaszu?
Oto dalszy ciąg tego opisu
Judasz nie dotarł jednak do punktu, w którym całkowicie
poddał się Chrystusowi. Nie poddał Mu swojej świeckiej ambicji ani umiłowania
pieniędzy. Chociaż zaakceptował pozycję sługi Chrystusa, to jednak nie poddał
się boskiemu kształtowaniu. Czuł, że może pozostać przy swoim własnym osądzie i
opiniach i powalał, aby zwyciężała w nim skłonność do krytykowania i oskarżania”
{Pragnienie Wieków}.
Czy jest możliwe, że Hiskiasz miał podobny problem jak
Judasz?
Czy Hiskiasz był świadkiem potężnych cudów dokonanych przez
Boga?
Czy odczuł na sobie działanie Bożej mocy?
Czy Hiskiasz kochał Boga?
Czy Hiskiasz dotarł do punktu, w którym całkowicie poddał
się Bogu?
Czy historia Hiskiasza nie jest przykładem historii „od
bohatera do zera”? Hiskiasz był gorącym wyznawcą Boga, ale coś się z nim stało
i stał się letni. Być może pod koniec swojego życia był nie tylko letni, ale
stał się zimny, ale Biblia nic o tym nie mówi. Biblia mówi nam tylko, że gdy
ktoś, kto był gorący staje się letni, to jego sytuacja jest beznadziejna.
Niejako przeciwieństwem tej historii są losy syna Hiskiasza,
czyli króla Manassesa. To jest z kolei historia typu „od zera do bohatera”.
Manasses był chyba najgorszym królem Judy, jednak pewnego dnia coś się z nim
stało. Tak o tym mówi Biblia w 2 Księdze Kronik:
„Pan przemawiał do Manassesa i do jego ludu, lecz oni na
to nie zważali. Wówczas Pan sprowadził na nich dowódców wojska króla
asyryjskiego i ci pochwycili Manassesa hakami, skuli dwoma spiżowymi łańcuchami
i uprowadzili do Babilonu. A gdy znalazł się w ucisku, błagał Pana, swojego
Boga, ukorzył się bardzo przed obliczem Boga swoich ojców i modlił się do
niego, a On dał się uprosić i wysłuchał jego błagania, i pozwolił mu powrócić
do Jeruzalemu do swego królestwa. Wtedy Manasses poznał, że Pan jest Bogiem”
(2 Krn 33:10-13).
Manasses miał wtedy 60 lat. Po swoim nawróceniu żył jeszcze
siedem lat. Czy mamy jakiś dowód na to, że nawrócenie Manassesa było trwałe i
że rzeczywiście stał się z zimnego gorący? Możemy to poznać po owocach, ale tym
razem tym owocem jest nie syn, a wnuk. Syn Manassesa urodził się i wychował
przed nawróceniem ojca, więc jego charakter był kształtowany przez „złego”
Manassesa, ale jego wnuk urodził się po nawróceniu dziadka. Amon, syn
Manassesa, „czynił to, co złe w oczach Pana, podobnie jak Manasses
[przed swoim nawróceniem]” (2 Krn 33:22). Był królem tylko dwa lata, „Dworzanie
jego uknuli przeciwko niemu spisek i pozbawili go życia w jego pałacu” (2
Krn 33:24). Królem został wtedy wnuk Manassesa, Jozjasz. „Jozjasz miał osiem
lat, gdy objął władzę królewską, a panował trzydzieści jeden lat w Jeruzalemie.
Czynił on to, co prawe w oczach Pana, kroczył drogami Dawida, swego praojca,
nie odstępując od nich ani w prawo, ani w lewo” (2 Krn 34:1-2). Myślę, że
duża w tym zasługa Manassesa, który kierowany przez Boga przekazał swojemu
wnukowi taką miłość do Boga, jaką sam posiadał. Wszystko wskazuje na to, że
Manasses nie miał takiej szansy, ponieważ kiedy był dzieckiem, to w jego
rodzinnym domu nie było nikogo, kto mógłby mu przekazać to, co on sam przekazał
swojemu wnukowi. Jego rodzinny dom nie został uporządkowany przez jego ojca,
króla Hiskiasza.
Czy w tych dwóch historiach, a właściwie jednej historii o
dwóch królach, widać dobrze na czym polega przemiana z zimnego w gorącego oraz
przemiana gorącego w letniego? Jednak widać tu coś więcej, mianowicie piękno
ewangelii, piękno i moc Bożej miłości do ludzi. Bóg kocha nas wszystkich, nawet
tych, którzy przez długie lata odrzucają Boga i pozostają zimni. Jak dużo jest pięknych
historii nawrócenia się zimnych ludzi, którzy w ocenie innych już byli skazani
na drugą śmierć. Sam zaliczam się do tej grupy. Jednak Bóg mnie nigdy nie
odrzucił i to dzięki Jego miłości do mnie, jestem dzisiaj tu, gdzie jestem, i
co najważniejsze, nie jestem już taki sam jak kiedyś. Stało się to dzięki Jego
miłości, którą w końcu zacząłem dostrzegać, a wtedy stało się to, o czym kiedyś
powiedział Jezus: „A gdy Ja będę wywyższony ponad ziemię, wszystkich do
siebie pociągnę” (J 12:32). Najpierw uwierzyłem w Boga, w jego istnienie,
potem poznałem różne biblijne prawdy, ale prawdziwa przemiana nastąpiła dopiero
wtedy, gdy zrozumiałem to, co Jezus zrobił dla nas na krzyżu. To na krzyżu
Golgoty najlepiej widać jak bardzo Bóg kocha wszystkich ludzi, a widząc ogrom
tej miłości, niemożliwe jest aby Go odrzucić, nie kochać Go, czy też nie ufać Mu.
A może jednak jest to możliwe?
Niedawno spotkałem się z pewnym ciekawym pytaniem: Co stanowi podstawową i wyróżniającą cechę tożsamości Adwentysty Dnia Siódmego?
Pozwolę sobie zacytować kilka odpowiedzi.
„Prawdą, która wyróżnia nas od innych chrześcijan, w tym sabatarian,
jest nasze zrozumienie świątyni. To ta nauka nadaje właściwy i unikalny
kontekst dla naszej teologii”.
„Przykazania Boże i Duch Proroctwa”.
„Prawda Słowa Bożego i potwierdzający ją Duch Proroctwa
objawiony w Ellen White”.
„Tożsamością charakteryzującą adwentyzm jest konieczność
przygotowania siebie i innych na rychłe przyjście Chrystusa i zakończenie Jego
służby pojednawczej na rzecz grzeszników”.
Kiedy zastanawiałem się naszą tożsamością, przyszło mi do
głowy inne pytanie: co Biblia mówi o nas, jako członkach KADS?
Wielu z nas pamięta ten cytat:
„I zawrzał smok gniewem na niewiastę, i odszedł, aby
podjąć walkę z resztą jej potomstwa, które strzeże przykazań Bożych i trwa przy
świadectwie o Jezusie” (Ap 12:17).
Uważamy się za tę resztkę, która „strzeże przykazań
Bożych i trwa przy świadectwie o Jezusie”. Jednak ten fragment mówi tylko o
tym, że w czasach końca będą tacy ludzie, którzy będą strzec przykazań Bożych i
trwać przy świadectwie o Jezusie, nie mówi o tym, że będą to ludzie należący do
jakiegoś konkretnego kościoła chrześcijańskiego. Prawda o kościele zawarta jest
w innym miejscu Księgi Objawienia, w liście skierowanym do Laodycei. Kościół
czasów końca to kościół którego członkowie mówią o sobie: „Bogaty jestem i
wzbogaciłem się, i niczego nie potrzebuję” (Ap 3:17), ale prawda, której ci
ludzie nie widzą, jest zupełnie inna, ponieważ są oni pożałowania godnymi
nędzarzami i biedakami, ślepymi i gołymi.
Jezus nie mówi tu o tym, że ludzie w kościele czasów końca
nie będą znali przykazań i doktryn. Jezus mówi o tym, że prawdy, które
członkowie kościoła znają, nie zmieniły ich życia. Żyją w przekonaniu, że
poznali Prawdę i ta Prawda uczyniła ich bogatych, jednak to tylko złudzenie,
ponieważ nadal są duchowymi biedakami i nędzarzami. Zdobyta wiedza sprawiła, że
nabrali przekonania o tym, że są już „gorącymi” chrześcijanami, ale czy tak się
stało? Czy naprawdę nimi są?
O tym, czy jesteśmy chrześcijanami świadczą nasze uczynki, a
nie słowne deklaracje. Apostoł Piotr podczas ostatniej wieczerzy złożył
uroczysta deklarację, że jest gorącym chrześcijaninem, ponieważ jest gotowy do
tego, aby oddać swoje życie dla Jezusa. I jeszcze tej samej nocy przystąpił do
egzaminu, który niestety oblał.
Dzisiaj, przynajmniej na razie, żyjemy w takim miejscu i w
takich warunkach, że nie jesteśmy poddawani takim próbom jak Piotr, Jakub,
Paweł i wielu innych, którzy faktycznie oddali swoje życie, ponieważ nie
chcieli wyrzec się swojej wiary. Ale to nie oznacza, że nie przechodzimy przez
inne próby, próby które objawiają prawdę o naszym stanie, o tym, czy naprawdę
jest w nas „gorąca” miłość do Boga.
W czasach przed-covidowych spotykaliśmy się co tydzień w
naszych zborach. Czy ktoś z nas pamięta taką sytuację, gdy nikt ze zborowników
nie spóźnił się na nabożeństwo? Ja nie pamiętam. Mam wrażenie, że taki stan
rzeczy stał się dla nas czymś normalnym i nie zastanawiamy się nad prawdziwym
znaczeniem tego faktu. Pewnego dnia zadałem pytanie siostrze z mojego zboru, a
pytanie to brzmiało: „Co pomyślałabyś o mężczyźnie, który twierdzi, że cię
kocha, umawia się z tobą na spotkanie, a następnie spóźnia się na to spotkanie?
A co pomyślałabyś o nim, gdyby często spóźniał się na spotkania z tobą?”.
Odpowiedź padła bardzo szybko. Ta siostra nie miałaby wątpliwości co do tego,
że taki mężczyzna tak naprawdę jej nie kocha.
Drodzy bracia i siostry, to my jesteśmy takim mężczyzną,
który wprawdzie deklaruje swoją wielką miłość, ale tak naprawdę ma w swoim
życiu rzeczy, które kocha bardziej. Nasz prawdziwy problem nie polega na tym,
że przychodzimy na nabożeństwo zbyt późno, ale na tym, że nie czujemy potrzeby
przyjścia na czas. Nie czujemy tego, co czuje mężczyzna, który naprawdę kocha i
umawia się z ukochana na spotkanie. Dla mężczyzny, który naprawdę kocha
kobietę, nie ma nic ważniejszego, niż spotkać się z ukochaną i nie dopuścić do
tego, aby musiała na niego czekać. Taki mężczyzna czuje wręcz przerażenie, gdy sobie
wyobrazi, że jego ukochana mogłaby odwrócić się od niego z powodu jego
spóźnienia. Czy tylko dlatego, że mamy pewność, że Bóg nas nie porzuci,
pozwalamy sobie na to, że na umówione z Nim spotkanie nie przychodzimy o
odpowiedniej godzinie? Czy czujemy, że nabożeństwo jest spotkaniem z naszym
Bogiem, Stwórcą i Zbawcą, z Tym, o którego kochamy?
Dlaczego mężczyzna jest gotów zrobić wszystko, aby nie
spóźnić się na spotkanie z ukochaną? Ponieważ pragnie tego spotkania, ponieważ
ją kocha. Czy odnajduję w sobie takie samo pragnienie?
Apostoł Jan napisał: „Na tym bowiem polega miłość ku
Bogu, że się przestrzega przykazań jego, a przykazania jego nie są uciążliwe”
(1 J 5:3). Nie są uciążliwe! A co my o tym sądzimy? Jak wielu z nas traktuje
życie zgodne z Bożym Prawem za ciężkie jarzmo? Jak wielu z nas uważa, że jest
niemożliwe, aby człowiek mógł przestrzegać wszystkich przykazań? A jednak Jan
napisał, że takie życie nie jest uciążliwe. Jak to wyjaśnić? Dlaczego nie
widzimy tego tak samo, jak widział to apostoł Jan? Może odpowiedź znajduje się
w pierwszej części tego wersu. „Na tym bowiem polega miłość ku Bogu”. Warunkiem
jaki musi być spełniony, aby nie odczuwać przestrzegania przykazań jako czegoś
uciążliwego, jest posiadanie miłości do Boga. Bez tej miłości wszystko, co jest
zgodne z Bożym Prawem wydaje się być trudne, a niektóre rzeczy wydają się być
wręcz niemożliwe. Jednak miłość do Boga sprawia, że trudności znikają, a życie
w harmonii z Bogiem staje się źródłem wewnętrznego spokoju i radości,
niezależnie od tego jakie spotykają nas trudności, czyli próby. Może mój
problem polega na tym, że jeszcze nie pokochałem Boga tak, jak mogę Go
pokochać? Apostoł Paweł powiedział: „Wszystko mogę w tym, który mnie
wzmacnia, w Chrystusie” (Flp 4:13). Jeżeli jest coś, co wydaje się mi być
niemożliwe, to może dlatego, że jeszcze nie jestem w Chrystusie?
To są wnioski, które są trudne do zaakceptowania dla człowieka,
który jeszcze nie stał się gorącym chrześcijaninem, ale się za takiego uważa.
Ale są one jedynym logicznym wyjaśnieniem tej sytuacji. Jest to prawda, która
boleśnie dotyka naszej dumy i pewności siebie, a nie ma nic bardziej bolesnego
niż urażona ambicja i duma. Musimy jednak pamiętać, że duma i ambicja nie są
cechami charakteru Boga, więc objawiając je ujawniamy przykry fakt, że jeszcze
nie jesteśmy do Niego podobni, nie mamy charakteru ukształtowanego ręką Boga.
Król Asa, o którym Biblia mówi, że „czynił to, co prawe w
oczach Pana, tak jak Dawid, jego praojciec” (1 Krl 15:11), przez 36 lat
swoich rządów polegał na Panu, jednak gdy został zaatakowany przez króla
izraelskiego Baaszę, stracił swoje zaufanie do Boga i zawarł przymierze z
królem aramejskim. Wtedy prorok Chanani przekazał królowi poselstwo od Boga:
„Ponieważ oparłeś się na królu aramejskim, a nie oparłeś
się na Panu, Bogu swoim, dlatego wojsko króla aramejskiego wymknęło się z
twojej ręki. Czy Kuszyci i Libijczycy nie stanowili wielkiej siły z ogromnym
mnóstwem wozów wojennych i jeźdźców? A jednak ponieważ oparłeś się na Panu,
wydał ich w twoją rękę. Gdyż Pan wodzi oczyma swymi po całej ziemi, aby
wzmacniać tych, którzy szczerym sercem są przy nim; lecz w tym postąpiłeś
głupio, toteż odtąd będziesz miał ciągłe wojny. Wtedy Asa rozgniewał się na
jasnowidza i kazał go wtrącić do więzienia, gdyż ogarnęła go z tego powodu
wściekłość. W tym czasie także niektórym z ludu zadał Asa gwałt” (2 Krn
16:7-10).
Król Asa nie chciał zaakceptować tego, co przekazał mu
prorok, nie chciał pogodzić się z faktem, że zrobił coś złego, coś, co było
niezgodne z wolą Boga. Asa uważał się za człowieka wiernego Bogu, a objawiona
mu Prawda boleśnie dotknęła jego dumę i ambicję. Zupełnie inaczej zareagował
król Dawid, gdy prorok Natan uświadomił mu, że popełnił grzech cudzołóstwa.
Dawid wysłuchał proroka, ukorzył się przed Bogiem. Asa postanowił uciszyć
proroka, chcąc tym samym uciszyć głos własnego sumienia i nie chciał się
ukorzyć przed Bogiem.
Każdy z nas przechodzi próby wiary. Każda sytuacja, kiedy
powstaje w nas wewnętrzny konflikt, ponieważ musimy wybrać między dwoma
wzajemnie wykluczającymi się możliwościami, i jakaś część naszego JA chce
wybrać opcję nr 1, a druga nasza część pragnie numeru 2, jest właśnie taką
próbą. W takich sytuacjach nasza cielesność walczy z naszym sumieniem. To są
właśnie próby wiary, przez które musi przejść każdy, kto chce być zbawiony. Nikt nigdy nie znajduje się w sytuacji bez wyjścia, zawsze
mamy możliwość wyboru, ale najczęściej nie jest łatwo podjąć właściwą decyzję.
Paweł napisał do Koryntian: „Dotąd nie przyszło na was
pokuszenie, które by przekraczało siły ludzkie; lecz Bóg jest wierny i nie
dopuści, abyście byli kuszeni ponad siły wasze, ale z pokuszeniem da i wyjście,
abyście je mogli znieść” (1 Kor 10:13). To nie Bóg nas kusi, ale szatan.
Bóg jednak ogranicza działania szatana w taki sposób, że nie może on nas kusić
tak, abyśmy nie mogli się mu oprzeć. Bóg dopuszcza do nas tylko takie pokusy,
którym możemy się przeciwstawić, o ile korzystamy z Jego pomocy.
Każdy, kto kroczy drogą przemiany z zimnego w gorącego, jest kuszony tak, aby
nie szedł dalej tą drogą. Im chrześcijanin jest bliżej osiągnięcia stanu „gorący”,
tym bardziej agresywne są ataki szatana. Pokazuje to choćby historia Hioba.
Myślę, że każdy z nas pamięta takie momenty w swoim życiu,
gdy „coś” próbowało go zmusić do zrobienia czegoś, co jest sprzeczne z Bożym
Prawem. Jako adwentyści święcący Boży Sabat, czyli sobotę, siódmy dzień
tygodnia, jesteśmy poddawani pokusom, aby pracować w ten dzień. Na przykład
taką pokusą jest możliwość zarobienia dużych pieniędzy. Czasem nie są to
pokusy, ale groźby, sytuacje w których zachowywanie sabatu grozi utratą pracy.
Szatan używa wszystkich możliwych sposobów. To jaka jest nasza wiara objawia
się właśnie w takich sytuacjach. Czy mam w sobie gorącą miłość do Boga i
związane z nią zaufanie do Boga? Czy ufam Mu i wierzę, że On mnie nie zostawi i
pomoże mi w każdej sytuacji? Czy ufam Mu tak, że jestem gotowy przyjąć wszystko
to, co On mi daje? Hiob powiedział: „Dobre przyjmujemy od Boga, czy nie
mielibyśmy przyjmować i złego?” (Hi 2:10). Większość z nas zna hymn „Jak
słodko jest ufać Jezusowi” (Tis So Sweet to Trust in Jesus), ale kto z nas zna
historię Luizy M.R. Stead, autorki tekstu tego hymnu? Jej zaufanie do Boga było
takie, jakie miał Hiob. Czego boję się bardziej, utraty pracy czy utraty
relacji z Bogiem?
Jakie jest moje zaufanie do Boga? Jaka jest moja miłość do Boga? Gdzie jestem? Czy wciąż idę drogą, która prowadzi do „gorącej” miłości do Boga? A może zatrzymałem się na tej drodze, ponieważ wykonanie kolejnego kroku jest związane z odrzuceniem czegoś, co wciąż ma dla mnie dużą wartość? Apostoł Paweł powiedział: „Wszystko uznaję za szkodę wobec doniosłości, jaką ma poznanie Jezusa Chrystusa, Pana mego, dla którego poniosłem wszelkie szkody i wszystko uznaję za śmiecie, żeby zyskać Chrystusa” (Flp 3:8). Bóg nie chce pozbawiać nas czegoś, co jest wartościowe, On proponuje nam, abyśmy odrzucili śmieci, ale aby tak się stało, musimy zrozumieć i poznać, że są to śmieci. Tylko „gorąca” miłość do Boga i pełne, bezwarunkowe zaufanie do Niego mogą nas doprowadzić do takiego przekonania.
Każdy z nas musi sobie odpowiedzieć na ważne pytanie. Jeżeli
nie jestem gorącym chrześcijaninem, to w jakim jestem miejscu? Czy wciąż idę
drogą prowadzącą od stanu „zimny” do stanu „gorący”, czy też byłem już gorący,
ale stałem się letni? Różnica jest olbrzymia. Pierwsza możliwość to sytuacja
trudna, ale są duże szanse na kontynuowanie tej drogi i osiągnięcie celu. Druga
możliwość to sytuacja beznadziejna, o ile została przekroczona pewna granica.
Przekroczył ją szatan, Bileam oraz na przykład wielu przywódców religijnych w
Izraelu za czasów Jezusa, i dlatego apostoł Paweł powiedział o nich, że ich
sytuacja jest beznadziejna. Jednak znamy też przykłady tych, którzy wprawdzie
upadli bardzo nisko, ale nie przekroczyli tej granicy, na przykład Manasses czy
Salomon.
Nic nie może się równać z mocą Bożej miłości. Miłość jest w
stanie pokonać wszystkie przeszkody, to dzięki miłości człowiek może zacząć żyć
takim życiem, do jakiego go stworzył Bóg. Nie ma znaczenia jak bardzo jesteśmy
przywiązani do grzechu. Trudno sobie wyobrazić kogoś bardziej zepsutego niż
Manasses. A jednak Bóg nie odrzucił go i przez 60 lat cierpliwie próbował
dotrzeć do serca Manassesa. I w końcu Manasses uległ tej miłości. Jeżeli Bóg
potrafił odmienić życie tego najbardziej zepsutego króla, to czy nie powinien
to być dla nas znak wskazujący na to, że Bóg może zmienić każdego z nas? Że
każdy z nas może pokochać Boga taką miłością, dzięki której życie w
posłuszeństwie Bogu będzie wiązało się z radością, a nie z poczuciem
poświęcania się. Z taką radością, jaką odczuwali Piotr, Paweł, Jan, Jakub, Filip,
Natanael, Tymoteusz, Łukasz. Z radością, jaką odczuwał Jan Hus, Marcin Luter,
Jan Kalwin. Z taka sama radością jaką odczuwali Hiram Edson, Joseph Bates oraz
Ellen i James White. Dla takich ludzi życie w harmonii z Bogiem nie było czymś
uciążliwym. To reakcja tych, którym objawiali Prawdę o Bożej miłości była
powodem ich trosk. Reakcja polegająca na niechęci do Prawdy, odrzuceniu Prawdy
i w końcu walce z Prawdą. Ci ludzi poznali Boga na tyle dobrze, że pokochali Go
z całego serca i nie wyobrażali sobie, że ktoś, kto poznał Boga może Go nie
pokochać. Nie potrafili zrozumieć ludzkiej niechęci do poznania Prawdy, chociaż
zdawali sobie sprawę z tego, że za tą niechęcią stoi szatan. Jednak wiedzieli
też o tym, że Bóg daje nam wszystko to, co jest nam potrzebne do poznania tej
prawdy, która jako jedyna może nas oswobodzić z niewoli grzechu. Tylko ta
Prawda, która jest Bożą miłością, może uczynić z nas „gorących” chrześcijan,
prawdziwych naśladowców Jezusa.
Czy chcemy poznać tę Prawdę, czy też tylko o tym mówimy, ale
w głębi naszych serc nadal znajduje się przywiązanie do tego, co nie pochodzi
od Boga? Nawet najmniejsza skaza serca jest śmiertelnym zagrożeniem, i może
doprowadzić do utraty zbawienia. O tym właśnie mówi Biblia. Dlaczego żona Lota
zginęła, chociaż została wyprowadzona z Sodomy? Może dlatego, że zostawiła w
tym mieście swoje serce? A gdzie jest moje serce?
Czy nadal lubię robić to, co może nie jest złe samo w sobie,
ale zabiera mi czas i odsuwa moje myśli od Boga? A może ukrywam w moim sercu
przywiązanie do czegoś, o czym doskonale wiem, że jest grzechem, ale tak
naprawdę nie chcę z tego zrezygnować?
A może ukrywam w moim sercu negatywne uczucia do kogoś, kto
wprawdzie jest moim bratem, ale nie potrafię na niego patrzeć z miłością?
Czy są w moim zborze jakieś nieporozumienia? A może jest
gorzej, i widoczne są wyraźne objawy niechęci między braćmi?
Takie sytuacje to problemy, które powinny być rozwiązywane,
ale największym problemem jest nasza niechęć do ich rozwiązywania. Taka niechęć
świadczy o tym, że niestety nie jesteśmy „gorącymi” chrześcijanami, świadczy o
tym, że jesteśmy letni. Ale czy chcemy tę prawdę zobaczyć, przyjąć i
zaakceptować? Czy chcemy zmienić tę sytuację? Czy chcemy stać się „gorący”, czy
też wolimy pozostać w obecnym stanie?
Ktoś mógłby powiedzieć, że problem „letniości” nie jest
wcale takim dużym problemem, ponieważ dotyczy tylko niektórych. Tym, którzy
myślą w ten sposób chcę przypomnieć słowa Jezusa, który powiedział:
„Wchodźcie przez ciasną bramę; albowiem szeroka jest
brama i przestronna droga, która wiedzie na zatracenie, a wielu
jest takich, którzy przez nią wchodzą. A ciasna jest brama i wąska droga, która
prowadzi do żywota; i niewielu jest tych, którzy ją znajdują”
(Mt 7:13-14)
Jezus mówi wyraźnie, że większość idzie niewłaściwą drogą, a
niewielu jest takich, którzy ODNAJDUJĄ bramę prowadzącą do wąskiej drogi. Nie
mówi ilu przechodzi przez tą bramę i ilu idzie tą wąską drogą. Widać wyraźnie,
że większość nie idzie właściwą drogą.
Wielu chrześcijan uważających się za „gorących” usłyszy coś,
co będzie dla nich najtragiczniejszą informacją, jaką kiedykolwiek usłyszeli.
Po tym jak przypomną Jezusowi swoje zasługi, a tak przy okazji, to czy właśnie
nie to zrobił król Hiskiasz, kiedy usłyszał, że musi umrzeć? Przypomniał Bogu o
swoich zasługach? Więc ci, którzy przypomną Jezusowi o swoich zasługach,
mówiąc:
„Panie, Panie, czyż nie prorokowaliśmy w imieniu twoim i
w imieniu twoim nie wypędzaliśmy demonów, i w imieniu twoim nie czyniliśmy
wielu cudów?” (Mt 7:22)
Usłyszą coś, czego nikt z nas nie chciałby nigdy usłyszeć od
Jezusa:
„Nigdy was nie znałem. Idźcie precz ode mnie wy, którzy
czynicie bezprawie” (Mt 7:23).
Jakie bezprawie??? Prorokowanie, wypędzanie demonów, czynienie
cudów to jest bezprawie? Może pomaganie biednym czy organizowanie akcji
ewangelizacyjnych też są bezprawiem?
Prawda jest taka, że bezprawiem jest wszystko, co robimy w
oderwaniu od Boga, nawet jeżeli wydaje się nam, że robimy to, czego od nas
oczekuje Bóg. Życie zgodne z Prawem polega na takim poznaniu Boga, które
prowadzi do osiągnięcia stanu „gorący”. Przekonanie o osiągnięciu tego stanu
może wynikać z wiary, albo z zarozumiałości. Jedno wyklucza drugie. Ten kto
jest gorący po prostu żyje we właściwy sposób, to skutek posiadanej przez niego
wiary. Taki człowiek nie szuka możliwości podniesienia swojej duchowej
temperatury, nie zastanawia się nad tym, czy jest już gorący, to jego miłość do
Boga podnosi jego „duchową” temperaturę. Ten kto nie jest gorący, ale uważa się
za takiego, swoje przekonanie zbudował na zadufaniu.
Obaj mogą robić to samo, ale mają całkowicie odmienną
motywację.
„Wiara (…) w żaden sposób nie prowadzi do zarozumiałości.
Tylko ten, kto ma prawdziwą wiarę, jest przed nią zabezpieczony. Zadufanie
bowiem jest szatańską podróbką wiary. Wiara powołuje się na Boże obietnice i
przynosi owoce w postaci posłuszeństwa. Zarozumiałość również powołuje się na
obietnice, ale używa ich tak, jak zrobił to szatan – aby usprawiedliwić
występek. Wiara poprowadziłaby naszych pierwszych rodziców do zaufania w Bożą
miłość i posłuszeństwa Jego przykazaniom. Zadufanie doprowadziło ich do
przestąpienia prawa w przekonaniu, że Jego wielka miłość ocali ich od
konsekwencji popełnionego grzechu. Wiara, która głosi łaskę Nieba bez
przystania na warunki, na których udzielane jest miłosierdzie nie jest wcale
wiarą. Autentyczna wiara ma swoje podstawy i poparcie w Piśmie.
Często, gdy
szatanowi nie udaje się wywołać braku zaufania, odnosi sukces, prowadząc nas do
zadufania. Jeśli tylko może sprawić, że sami wejdziemy niepotrzebnie na drogę
pokusy, wie, że zwycięstwo znajduje się w jego w ręku. Bóg będzie strzegł
wszystkich, którzy chodzą ścieżką posłuszeństwa; ale schodzenie z niej to
narażanie się na przebywanie na gruncie szatana” {Ellen White, Pragnienie Wieków,
str.97}
Jakimi jesteśmy chrześcijanami?
Niech każdy z nas oceni samego siebie, ale nie patrzmy na
to, co robimy, ale na to z jakiego powodu to robimy. I co jest chyba
najważniejsze, sprawdzajmy sami siebie, czy nie ukrywamy w naszych sercach
czegoś, czego nie można zabrać ze sobą do nieba.