“ Wtedy Jezus
rzekł do niego: Jeśli nie ujrzycie znaków i cudów, nie uwierzycie”
Jana 4:48
W jaki sposób człowiek
może uwierzyć w Boga? Aby odpowiedzieć na to pytanie musimy najpierw
odpowiedzieć sobie na inne pytanie - co to znaczy uwierzyć? To nie jest tylko
coś, co możemy uważać za czysto akademickie rozważania, ponieważ jest to
kwestia życia lub śmierci. Jezus powiedział Nikodemowi: „Bo nie posłał Bóg
Syna na świat, aby sądził świat, lecz aby świat był przez niego zbawiony. Kto
wierzy w niego, nie będzie sądzony; kto zaś nie wierzy, już jest
osądzony dlatego, że nie uwierzył w imię jednorodzonego Syna Bożego”
(Jana 3:17-18).
Kiedy Jezus wrócił z
Judei do Galilei i przybył do Kany Galilejskiej, pewien dworzanin z Kafarnaum,
przybył do Jezusa z prośbą o pomoc w uratowaniu jego umierającego syna.
Przybył więc znowu do
Kany Galilejskiej, gdzie z wody uczynił wino. A był w Kafarnaum pewien
dworzanin, którego syn chorował. Gdy ten usłyszał, iż Jezus przyszedł z Judei
do Galilei, udał się do niego i prosił, aby wstąpił i uzdrowił jego syna, gdyż
był bliski śmierci. Wtedy Jezus rzekł do niego: Jeśli nie ujrzycie znaków i
cudów, nie uwierzycie. Rzecze do niego dworzanin: Panie, wstąp, zanim umrze
dziecię moje. Rzecze mu Jezus: Idź, syn twój żyje. I uwierzył ten człowiek
słowu, które mu rzekł Jezus, i odszedł. A gdy jeszcze był w drodze, wyszli
naprzeciw niego słudzy z oznajmieniem: Chłopiec twój żyje. Zapytał się ich więc
o godzinę, w której mu się polepszyło. Rzekli mu: Wczoraj o godzinie siódmej opuściła
go gorączka. Poznał wtedy ojciec, iż była to ta godzina, w której Jezus
powiedział do niego: Syn twój żyje. I uwierzył sam, i cały dom jego (Jana 4:46-53)
W co wierzył ten
dworzanin, kiedy przyszedł do Jezusa? W co uwierzył ten człowiek, kiedy Jezus
powiedział mu: „Idź, syn twój żyje” i w co wierzył, gdy wrócił do
swojego domu? Z opisu tej historii wynika, że jego wiara zmieniła się dwa razy.
Pierwsza zmiana nastąpiła, gdy Jezus powiedział mu: „Idź, syn twój żyje”
i wtedy „uwierzył ten człowiek słowu, które mu rzekł Jezus”. Ojciec
szukający pomocy dla chorego syna uwierzył, że jego syn będzie żył. Uwierzył w
to, co usłyszał od Jezusa. Jednak musiała nastąpić jeszcze jedna zmiana w jego
wierze. Aby ta zmiana nastąpiła musiał on zobaczyć znak lub cud,
ponieważ Jezus powiedział: „Jeśli nie ujrzycie znaków i cudów, nie
uwierzycie”. I kiedy po powrocie do domu zobaczył taki cud, zobaczył żywego
i zdrowego syna, wtedy „uwierzył sam, i cały dom jego”. Po tej zmianie
nie tylko wierzył w to, co mówił Jezus, ale uwierzył w Jezusa, który od tej
pory był dla niego nie tylko nauczycielem i prorokiem, ale Synem Bożym,
obiecanym Mesjaszem. Dworzanin i jego rodzina uwierzyli „w imię
jednorodzonego Syna Bożego”. To coś więcej niż akceptacja faktu, że
Jezus jest Bogiem, ponieważ dla wielu ludzi jest to oczywisty fakt, a jednak
wielu z nich usłyszy od Jezusa, że nigdy ich nie znał:
Nie każdy, kto do mnie
mówi: Panie, Panie, wejdzie do Królestwa Niebios; lecz tylko ten, kto pełni
wolę Ojca mojego, który jest w niebie. W owym dniu wielu mi powie: Panie,
Panie, czyż nie prorokowaliśmy w imieniu twoim i w imieniu twoim nie
wypędzaliśmy demonów, i w imieniu twoim nie czyniliśmy wielu cudów? A wtedy im
powiem: Nigdy was nie znałem. Idźcie precz ode mnie wy, którzy czynicie
bezprawie (Mateusza 7:21-23)
Uwierzyć „w imię
jednorodzonego Syna Bożego” nie oznacza też poznania jakiegoś
tajemniczego imienia, które jest kluczem otwierającym drzwi do Królestwa
Niebios. Imię w kulturze hebrajskiej wskazuje na charakter człowieka, więc
uwierzyć w „w imię jednorodzonego Syna Bożego” to uwierzyć w to,
jaki jest Bóg, jaki ma charakter. Uwierzyć, czyli nie tylko zdobyć wiedzę o
charakterze Boga, ale poczuć obecność Boga i rozpoznać Jego działanie w
zmianach własnego charakteru. Wszyscy wiemy o tym, że Bóg jest miłością, ale
czy każdy z nas osobiście odczuł we własnym życiu działanie tej miłości? Czy
każdy z nas poczuł, że jest kochany przez Boga? Czy widzimy jak pod wpływem tej
miłości zmienia się nasze życie?
Jezus powiedział: „Jeśli
nie ujrzycie znaków i cudów, nie uwierzycie”. Każdy człowiek rodzi się z
grzeszną naturą, która bardzo łatwo przywiązuje się do grzechu. Grzeszna natura
nie lubi myśleć o sobie źle, nie lubi widzieć własnych wad. Grzeszna natura
lubi dostrzegać wady u innych ludzi, te same wady, których nie widzi u siebie i
dzięki temu, poprzez porównanie z innymi ludźmi, podnosić własną samoocenę. W
taki sposób patrzył na siebie pewien faryzeusz, który modląc się do Boga mówił:
„Boże, dziękuję ci, że
nie jestem jak inni ludzie, rabusie, oszuści, cudzołożnicy albo też jak ten oto
celnik. Poszczę dwa razy w tygodniu, daję dziesięcinę z całego mego dorobku”
(Łk 18:11-12)
Jak wielu ludzi myśli o
sobie w taki sam sposób? Porównują się z innymi ludźmi po to, aby uwypuklić
swoje zalety i z zadowoleniem stwierdzić, że nie mają takich wad jak inni
ludzie, a tym samym upewniają sami siebie, że są chrześcijanami. Jak wielu z
nas myśli w podobny sposób?
Tymczasem celnik nie
zwracał uwagi na innych i miał przed oczami tylko Boga. I kiedy widział piękno
i doskonałość Boga, to własny charakter widział jako „splugawioną szatę”
(Iz 64:6) i był w stanie zrobić tylko jedno: „stanął z daleka i nie śmiał
nawet oczu podnieść ku niebu, lecz bił się w pierś swoją, mówiąc: Boże, bądź
miłościw mnie grzesznemu” (Łk 18:13).
Czy ten człowiek urodził się z takim przekonaniem? Czy od urodzenia myślał o sobie w ten sposób? Co stało się, że pewnego dnia przestał odczuwać przyjemność z dotychczasowego życia, zaczął dostrzegać swoje wady, przestał ufać samemu sobie i zaufał Bogu? Jezus powiedział: „Jeśli nie ujrzycie znaków i cudów, nie uwierzycie”. Wszyscy wiemy o cudach, jakie uczynił Jezus: zamienił wodę w wino, uzdrowił ślepego od urodzenia, uzdrowił trędowatego, przywrócił życie córce Jaira, aż wreszcie dał największy dowód swojego związku z Ojcem przywracając do życia Łazarza, który cztery dni leżał martwy w grobie.
Popatrzmy na tę scenę.
„I przyszło wielu
Żydów do Marty i Marii, aby je pocieszyć po stracie brata. Gdy więc Marta
usłyszała, że Jezus idzie, wybiegła na jego spotkanie; ale Maria siedziała w
domu. Rzekła więc Marta do Jezusa: Panie! Gdybyś tu był, nie byłby umarł brat
mój. Ale i teraz wiem, że o cokolwiek byś prosił Boga, da ci to Bóg. Rzekł jej
Jezus: Zmartwychwstanie brat twój. Odpowiedziała mu Marta: Wiem, że
zmartwychwstanie przy zmartwychwstaniu w dniu ostatecznym. Rzekł jej Jezus: Jam
jest zmarwychwstanie i żywot; kto we mnie wierzy, choćby i umarł, żyć będzie. A
kto żyje i wierzy we mnie, nie umrze na wieki. Czy wierzysz w to? Rzecze mu:
Tak, Panie! Ja uwierzyłam, że Ty jesteś Chrystus, Syn Boży, który miał przyjść
na świat. A gdy to powiedziała, odeszła i zawołała Marię, siostrę swoją, i
rzekła jej w tajemnicy: Nauczyciel tu jest i woła cię. A ta, skoro to
usłyszała, wstała śpiesznie i poszła do niego. A Jezus jeszcze nie przyszedł do
miasteczka, ale był na tym miejscu, gdzie go spotkała Marta. Żydzi więc, którzy
byli z nią w domu i pocieszali ją, ujrzawszy, że Maria szybko wstała i wyszła,
poszli za nią w mniemaniu, że idzie do grobu, aby tam płakać. Lecz gdy Maria
przyszła tam, gdzie był Jezus i ujrzała go, padła mu do nóg, mówiąc do niego:
Panie, gdybyś tu był, nie byłby umarł mój brat. Jezus tedy, widząc ją płaczącą
i płaczących Żydów, którzy z nią przyszli, rozrzewnił się w duchu i wzruszył
się, i rzekł: Gdzie go położyliście? Rzekli do niego: Panie, pójdź i zobacz. I
zapłakał Jezus. Rzekli więc Żydzi: Patrz, jak go miłował. A niektórzy z nich
mówili: Nie mógł ten, który ślepemu otworzył oczy, uczynić, aby i ten nie
umarł? Jezus znowu rozrzewniwszy się w sobie, poszedł do grobu; była tam
pieczara, u której wejścia leżał kamień. Rzekł Jezus: Usuńcie ten kamień.
Rzekła mu Marta, siostra umarłego: Panie! Już cuchnie, bo już jest czwarty
dzień w grobie. Rzekł jej Jezus: Czyż ci nie powiedziałem, że, jeśli uwierzysz,
oglądać będziesz chwałę Bożą? Usunęli więc kamień, gdzie leżał umarły. A Jezus,
wzniósłszy oczy w górę, rzekł: Ojcze, dziękuję ci, żeś mnie wysłuchał. A Ja
wiedziałem, że mnie zawsze wysłuchujesz, ale powiedziałem to ze względu na lud
stojący wkoło, aby uwierzyli, żeś Ty mnie posłał. A gdy to rzekł, zawołał
donośnym głosem: Łazarzu, wyjdź! I wyszedł umarły, mając nogi i ręce powiązane
opaskami, a twarz jego była owinięta chustą. Rzekł do nich Jezus: Rozwiążcie go
i pozwólcie mu odejść. Wielu więc z Żydów, którzy przyszli do Marii i ujrzeli
to, czego dokonał Jezus, uwierzyło w niego. A niektórzy z nich odeszli do
faryzeuszów i powiedzieli im, czego dokonał Jezus” (J 11:19.45-46).
O czym myślicie patrząc
na to, co stało się po tym cudzie? Może zadajecie sobie pytanie: Jak to
możliwe, że ten cud nie przekonał wszystkich o tym, że Jezus to Syn Boży i
Mesjasz? A jednak nie przekonał. Ci sami Żydzi, którzy chcieli wcześniej
ukamienować Jezusa za bluźnierstwo, nie próbowali nawet powtarzać używanych
wcześniej argumentów, które według nich świadczyły o tym, że Jezus nie jest
Mesjaszem i Synem Bożym. Już sami nie wierzyli w to, co mówili wcześniej, a
jednak nie chcieli się do tego przyznać. Nie potrafili, a może nie mogli
przełamać wewnętrznego oporu, który kazał im sprzeciwiać się Jezusowi. Już
wcześniej przestali być niewolnikami grzechu i stali się domownikami w domu
grzechu, więc teraz rozpaczliwie szukając jakiegoś wyjścia, zaakceptowali
kolejny pomysł podsunięty im przez szatana i postanowili zabić Jezusa, aby
ocalić cały naród. Nie negowali w tym momencie boskości Jezusa, nie twierdzili już,
że nie jest On Mesjaszem, oni po prostu zignorowali to, co było oczywistym wnioskiem
wypływającym z faktu przywrócenia życia Łazarzowi. Chcieli zabić Jezusa, a
ponieważ nie mogli uzasadnić tego tak, jak wcześniej, skwapliwie wykorzystali
inny powód, pozwalający im pokazać samych siebie jako obrońców narodu. Jezus
dokonał tego cudu dając przywódcom żydowskim szansę na nawrócenie, chociaż
wiedział, że z tej szansy nie skorzystają. Przepowiedział to opowiadając
przypowieść o bogaczu i Łazarzu, na końcu której powiedział: „Jeśli Mojżesza
i proroków nie słuchają, to choćby kto z umarłych powstał, też nie uwierzą”
(Łk 16:31). Co mogło przekonać tych, którzy widząc ten największy cud dokonany
przez Jezusa, nadal trwali w błędzie? Czy Bóg zrobił wszystko co możliwe, aby
ich uratować?
Jezus mówił o tym, jaki
wpływ na naszą wiarę mają cuda, ale powiedział też o znakach. Jakie znaki
zostały pokazane żydowskim przywódcom, aby mogli uwierzyć „w imię
jednorodzonego Syna Bożego”?
„Alfred Edersheim, wybitny uczony z uniwersytetu w Oksfordzie wymienił w swym monumentalnym dziele o czasach Jezusa 456 starotestamentowych zapowiedzi wypełnionych przez Mistrza z Nazaretu, przy czym ich mesjańskie odniesienie nie jest wyłącznie chrześcijańską interpretacją, gdyż Edersheim wziął pod uwagę tylko proroctwa uznawane za mesjańskie przez starożytne źródła rabiniczne” (http://www.racjonalista.pl/forum.php/s,520837).
Jezus powiedział członkom
Sanhedrynu: „Badacie Pisma, bo sądzicie, że macie w nich żywot wieczny; a
one składają świadectwo o mnie” (J 5:39). Każde miejsce w Starym
Testamencie, które mówi coś o Mesjaszu, powinno być dla nich znakiem
wskazującym na to, że Jezus jest Mesjaszem i Synem Bożym. Jednak Żydzi
zignorowali te znaki, co w końcu doprowadziło ich do tego, że zaczęli walczyć z
Bogiem, chociaż uważali, że tak nie jest.
Bóg od początku istnienia
świata używał znaków, aby pomagać ludziom dostrzec Prawdę. Jaką Prawdę Bóg
objawia ludzkości od sześciu tysięcy lat? Czy nie tę prawdę, którą szatan od
sześciu tysięcy lat próbuje przed nami ukryć? Co jest tą prawdą?
Po pierwsze prawda o
Bogu, prawda o tym, że Bóg jest Bogiem miłości i że miłość jest fundamentem
Bożego Królestwa. To nie Bóg stworzył grzech, grzech był, jest i zawsze będzie
świadomym wyborem istot stworzonych przez Boga, ponieważ On dał im wolną wolę.
Po drugie prawda o nas,
prawda o tym kim jesteśmy, gdy żyjemy w oderwaniu od Boga oraz kim możemy być,
gdy żyjemy w jedności z naszym Stwórcą.
Wreszcie, po trzecie,
prawda o tym, czym jest grzech i w jaki sposób grzech zmienia świat, a przede
wszystkim nas.
Co robimy z tą prawdą, którą Bóg objawia nam za pomocą znaków i cudów? Wolna wola to możliwość wyboru, a wybrać można tylko jedną z dwóch opcji. Prawdę można albo przyjąć i zaakceptować, albo odrzucić.
Co to znaczy przyjąć i
zaakceptować prawdę? Jezus pokazał to swoim życiem na ziemi. Każdy, kto przyjął Prawdę, żyje takim życiem, jakim żył
Jezus. Taki człowiek myśli i czuje jak Jezus, kocha to, co kocha Jezus i robi
to, co na jego miejscu robiłby Jezus. Mówi to, co powiedziałby Jezus. Wreszcie
patrzy na świat i ludzi tak, jak patrzy Jezus. Taki człowiek może powiedzieć o
sobie to samo, co powiedział kiedyś apostoł Paweł: „żyję więc już nie ja,
ale żyje we mnie Chrystus” (Gal 2:20). Taki człowiek nie robi w swoim życiu
tego, czego nigdy nie zrobiłby Jezus. Taki człowiek nie czuje tego, czego nie
czuje Jezus. W jego życiu nie ma miejsca na żadne negatywne emocje i uczucia,
ponieważ żyje już nie on, ale żyje w nim Jezus.
Ellen White napisała:
„Wielu uważa za rzecz
oczywistą, iż są chrześcijanami po prostu dlatego, że podpisują się pod pewnymi
doktrynami teologicznymi. Nie wprowadzili jednak prawdy w swoje życie.
Nie uwierzyli jej i nie pokochali, nie otrzymali więc mocy i łaski, która
przychodzi przez uświęcenie prawdy. Ludzie mogą wyznawać, że wierzą w
prawdę, ale jeśli nie czyni ich ona szczerymi, uprzejmymi, cierpliwymi,
wyrozumiałymi, myślącymi na sposób niebiański, jest przekleństwem dla tych,
którzy ją wyznają, a poprzez ich wpływ staje się przekleństwem dla świata”
(PW s.244)
Żyjemy w czasach końca, o
których Jezus powiedział:
Powstaną bowiem
fałszywi mesjasze i fałszywi prorocy i czynić będą wielkie znaki i cuda,
aby, o ile można, zwieść i wybranych (Mt 24:24)
Kto da się oszukać tym
fałszywym prorokom i fałszywym mesjaszom? Czy ci, którzy nie znają doktryn i
właściwej interpretacji proroctw? Być może tacy ludzie też dadzą się oszukać,
ale oszukani zostaną przede wszystkim ci, którzy wcześniej zignorowali znaki
poprzez które Bóg starał się im objawić prawdę. Nie były to wielkie znaki
związane z dramatycznymi wydarzeniami, chociaż i takie mogą i będą miały miejsce.
Chodzi przede wszystkim o takie małe znaki wskazujące na to, że podejmując
małe, na pozór nieistotne decyzje, ci ludzie kierowali się niewłaściwym duchem.
Nie chcieli zaakceptować faktu istnienia w ich charakterach wad, które wymagają
usunięcia. Zignorowali te sytuacje, w których ogarniały ich negatywne emocje,
zawiść, agresja, pożądanie, chęć zemsty, gniew, zazdrość czy wrogość. Ich
samolubne ego nie chciało się przyznać do tego, że takie cechy są dowodem na
to, że pozostają oni niewolnikami grzechu i nie powinni nazywać się chrześcijanami
i nie mają w takim stanie najmniejszych szans na zbawienie.
W kazaniu na górze Jezus
powiedział:
Błogosławieni ubodzy
w duchu, albowiem ich jest Królestwo Niebios. Błogosławieni, którzy się smucą,
albowiem oni zostaną pocieszeni. Błogosławieni cisi, albowiem oni
posiądą ziemię. Błogosławieni, którzy łakną i pragną sprawiedliwości,
albowiem oni będą nasyceni. Błogosławieni miłosierni, albowiem oni miłosierdzia
dostąpią. Błogosławieni czystego serca, albowiem oni Boga oglądać będą” (Mt
5:3-8).
To tylko część tego, co
powiedział wtedy Jezus, ale sprawdźmy na podstawie tego fragmentu, kto
znajdzie się po niewłaściwej stronie.
Do kogo nie będzie
należało Królestwo Niebios?
Do tych, którzy nie
uważają się za ubogich w duchu. Kto jest przeciwieństwem ubogiego? Bogaty. „Ponieważ
mówisz: Bogaty jestem i wzbogaciłem się, i niczego nie potrzebuję” (Ap
3:17). To każdy, kto nie dostrzega swojej bezwartościowości, każdy, kto
wprawdzie dostrzega jakieś swoje wady, ale nie uważa ich za istotne, dostrzega
natomiast w swoim charakterze wiele istotnych zalet. Izajasz mówi takim
ludziom: „wszystkie nasze cnoty są jak szata splugawiona” (Iz 64:6).
Apostoł Paweł mówi im: „Nie ma ani jednego sprawiedliwego, nie masz, kto by
rozumiał, nie masz, kto by szukał Boga; wszyscy zboczyli, razem stali się
nieużytecznymi, nie masz, kto by czynił dobrze, nie masz ani jednego. Grobem
otwartym jest ich gardło, językami swoimi knują zdradę, jad żmij pod ich
wargami; usta ich są pełne przekleństwa
i gorzkości; nogi ich są skore do rozlewu krwi, spustoszenie i nędza na ich
drogach, a drogi pokoju nie poznali. Nie ma bojaźni Bożej przed ich oczami”
(Rz 3:11-18). Biedny w duchu to ten, który doskonale wie o tym, że nie ma w
sobie niczego, co w duchowym sensie ma jakąkolwiek wartość. Nie można być
biednym i tego nie wiedzieć, ale jest możliwe, że biedny nie chce widzieć
swojej biedy. Człowiek może żyć złudzeniami i nie chcieć widzieć prawdy o samym
sobie, co nie oznacza, że jest ona dla niego niewidoczna.
Kto nie zostanie
pocieszony?
Każdy z nas wie, co to
znaczy smucić się. Kiedy spotykają nas nieprzyjemności, przykrości i
nieszczęścia, jest nam smutno, ponieważ czujemy, że to, co nas spotkało, nie
jest sprawiedliwe. Smutek ogarnia nas, gdy tracimy coś, do czego jesteśmy
przywiązani. Jednak to nie o takim smutku powiedział Jezus. Prawdziwy smutek ma
dwa źródła. Po pierwsze świadomość tego, do czego doprowadziły nasze grzechy.
To, że Jezus zrezygnował ze swojej pozycji w Niebie, stał się człowiekiem i był
prześladowany, a w końcu zabity na krzyżu, było skutkiem naszych grzechów. To
był jedyny sposób aby nas uratować. Drugim źródłem prawdziwego smutku jest
świadomość tego, co czeka większość ludzi, którzy żyją obok nas. Pierwszy
smutek prowadzi do odrzucenia grzechu, drugi do działania na rzecz ratowania
ludzi. Kto nie odczuwa choćby jednego z tych dwóch, nie zostanie pocieszony.
Kto nie posiądzie
ziemi?
Kim są cisi? Słowo ‘cichy’
(ang. ‘meek’), którego Jezus użył w kazaniu na górze, jest użyte w Biblii do
określenia charakteru Mojżesza. „Mojżesz był człowiekiem bardzo skromnym,
najskromniejszym ze wszystkich ludzi, którzy są na ziemi” (Lb 12:3). Cisi
to ci, którzy mają taki charakter, jaki miał Mojżesz. Mojżesz z kolei miał
charakter, który był odbiciem charakteru Boga. Taki charakter Bóg objawił
Mojżeszowi, kiedy Mojżesz prosił Boga: „Pokaż mi, proszę, chwałę twoją”
(Wj 33:18). Wtedy Bóg przeszedł obok Mojżesza ukrytego w rozpadlinie skalnej i
Mojżesz, widząc to, co mógł zobaczyć, wykrzyknął z radością i uwielbieniem: „Panie,
Panie, Boże miłosierny i łaskawy, nieskory do gniewu, bogaty w łaskę i
wierność, zachowujący łaskę dla tysięcy, odpuszczający winę, występek i grzech,
nie pozostawiający w żadnym razie bez kary, lecz nawiedzający winę ojców na
synach i na wnukach do trzeciego i czwartego pokolenia” (Wj 34:6-7).
Mojżesz swoim życiem objawiał charakter Boga, ale pełne objawienie nastąpiło
dopiero dzięki Jezusowi, który w pełni objawił prawdę o Bożym charakterze. Cisi
to ci, którzy pozwolili Bogu ukształtować ich charaktery według Bożego wzorca.
Nikt, kto nie posiada takiego charakteru, nie może ‘posiąść ziemi’, co oznacza,
że nie zostanie zbawiony. Nie może ‘posiąść ziemi’ ktoś, kto posiada takie
cechy charakteru, które są zaprzeczeniem charakteru Jezusa. „Jeśli posiadamy
łagodność naszego Mistrza, wzniesiemy się ponad afronty, odrzucenie,
przykrości, na które jesteśmy narażeni każdego dnia, a one przestaną rzucać
cień na nasz nastrój. Najwyższym dowodem szlachetności u chrześcijanina jest
opanowanie. Ten, komu wobec obelg czy okrucieństwa nie udaje się zachować
cichego i pełnego ufności ducha, okrada Boga z Jego prawa do objawienia w nim
Jego własnej doskonałości charakteru. Uniżoność serca jest siłą przynoszącą
naśladowcom Chrystusa zwycięstwo; jest to dowód ich związku z przybytkiem na
wysokości” (PW s.238).
Kto nie zostanie
nasycony?
Czy znacie kogoś, kto
nigdy nie był spragniony lub głodny? Człowiek odczuwa głód, ponieważ jego
organizm daje mu znać, że brakuje mu źródeł energii. Im dłużej trwa ten stan
deficytu energetycznego, tym bardziej jesteśmy głodni. O wiele szybciej
organizm informuje nas o deficycie wody. Wystarczy kilka godzin przebywania na
słońcu w upalny dzień, aby pojawiło się pragnienie, chęć napicia się
czegokolwiek. O czym wtedy myślimy? Czy można być głodnym i spragnionym i
jednocześnie myśleć o czymś innym, jak jedzenie i picie? Czy w takiej sytuacji pójście
na koncert wydaje się być atrakcyjne? A może w takim stanie łatwiej jest nam
prowadzić jakieś rozważania naukowe? Myślę, że każda myśl jest wtedy związana z
zaspokojeniem głodu i pragnienia. Czy właśnie w taki sposób myślimy o
sprawiedliwości? Czy jest ona dla nas najbardziej pożądanym stanem? Czy dla
człowieka, który znalazł się na środku pustyni w środku upalnego dnia, bez wody
i jedzenia, głód i pragnienie są tym, co mu nie przeszkadza? A może gorąco
pragnie, aby być jak najdalej od tego miejsca i nigdy więcej nie czuć głodu i
pragnienia? Czy nie jest tak, że najważniejsze w takiej sytuacji jest dla niego
to, aby być nasyconym?
„Poczucie bezwartościowości
poprowadzi serce do pragnienia i głodu sprawiedliwości, a pragnienie to nie
zostanie niespełnione. Ci, którzy zrobią w swoich sercach miejsce dla Jezusa,
zdadzą sobie sprawę z Jego miłości. Wszyscy, którzy tęsknią za tym, aby
odzwierciedlać charakter Boży, będą usatysfakcjonowani” (PW s.239). Aby tak
się stało człowiek musi najpierw zacząć zdawać sobie sprawę, że znajduje się na
środku duchowej pustyni i nie jest w stanie sam sobie pomóc, a następnie
zapragnąć tej pomocy, którą może otrzymać jedynie od Boga. Kto nie odczuwa w
ten sposób swojego duchowego ubóstwa, nie zostanie nasycony.
Kto nie dostąpi
miłosierdzia?
Czym jest miłosierdzie?
To aktywna forma współczucia, wyrażająca się w konkretnym działaniu,
polegającym na bezinteresownej pomocy. Współczucie pojawia się, gdy człowiek
widzi kogoś, kto z jakiegoś powodu jest nieszczęśliwy, i sam zaczyna odczuwać
podobny ból. Pojawia się wtedy chęć i potrzeba udzielenia bezinteresownej
pomocy i właśnie to jest miłosierdzie.
Zanim Jezus wskrzesił z
martwych Łazarza, rozmawiał z Maria i zapytał się jej:
„Gdzie go
położyliście? Rzekli do niego: Panie, pójdź i zobacz. I zapłakał Jezus”
(J 11:34-35)
Inna scena. Jezus wraz z uczniami udał się do miasteczka Nain.
„A gdy się przybliżył
do bramy miasta, oto wynoszono zmarłego, jedynego syna matki, która była wdową,
a wieli ludzi z tego miasta było z nią. A gdy ją Pan zobaczył, użalił się
nad nią i rzekł do niej: Nie płacz” (Łk 7:12-13).
Opisując tę scenę Ellen
White napisała: „Jezus miał właśnie zmienić jej smutek w radość, ale nie
mógł się powstrzymać od tego pełnego współczucia gestu” (PW s.252).
Kto z nas nie zachowałby
się w takich sytuacjach tak samo jak Jezus? Jednak współczucie Jezusa było
związane nie tylko z tymi, którzy byli jego przyjaciółmi lub niewinnymi
ofiarami jakiegoś nieszczęścia. Kiedy podczas swojej ostatniej podróży do
Jerozolimy Jezus wraz z podążającym za nim tłumem wszedł na wzgórze, z którego
roztaczał się widok na miasto, zatrzymał się. Ludzie z podziwem patrzyli na
miasto. Ellen White opisała to tak: „Jezus przygląda się tej scenie, a
okrzyki cichną w całym tłumie, oniemiałym wobec nagłego obrazu piękna. Oczy
wszystkich kierują się na Zbawiciela w oczekiwaniu, że zobaczą na Jego twarzy
podziw, jaki sami odczuwają. Ale zamiast tego widzą cień smutku. Są zdumieni i
rozczarowani, widząc Jego oczy pełne łez, a Jego ciało chwiejące się niczym
drzewo przed burzą, podczas gdy z Jego ust wydobywa się jęk boleści, jakby
wypływał z głębi złamanego serca (…) Łzy Jezusa nie brały się stąd, że
przewidywał swoje własne cierpienie (…) Nie był to smutek związany ze
skupieniem się na sobie. Myśl o Jego własnej agonii nie przerażała tego
szlachetnego i pełnego poświęcenia serca. To widok Jerozolimy przeszył serce
Jezusa – Jerozolimy, która odrzuciła Syna Bożego i pogardziła Jego miłością;
która nie pozwoliła, aby przekonały ją potężne cuda i gotowa była
pozbawić Go życia” (PW s.459-460).
Okazywanie współczucia
tym, których kochamy albo tym, którzy nie są ofiarami własnych błędów, nie jest
tak naprawdę czymś wielkim. Jednak Jezus współczuł tym, którzy chcieli Go
zabić.
Kto nie dostąpi
miłosierdzia? Może ten, kto nie potrafi współczuć swojemu wrogowi?
„Miłujcie
nieprzyjaciół waszych mi módlcie się za tych, którzy was prześladują” (Mt
5:44).
Jezus w każdym człowieku
widzi bezradną ofiarę grzechu, współczuje mu i robi wszystko, aby mu pomóc. Kto
nie patrzy na ludzi w taki sposób, nie dostąpi miłosierdzia, ponieważ tak
naprawdę sam nie wie, czym ono jest.
Kto nie będzie
oglądać Boga?
Słowa Jezusa: „Błogosławieni
czystego serca, albowiem oni Boga oglądać będą”, mają dwa znaczenia. Pierwsze
związane jest z naszym życiem tu i teraz. Drugie z życiem wiecznym w obecności
Boga.
Tu i teraz możemy
zobaczyć Boga oczami serca. Jednak aby Go zobaczyć i dostrzec to, jakim
naprawdę jest Bogiem, jaki ma charakter, człowiek musi mieć oczyszczone serce. „Każda
nieczysta myśl deprawuje duszę, osłabia poczucie moralności i przyczynia się do
zacierania wrażeń pochodzących od Ducha Świętego. Zaciemnia duchowy wzrok tak,
że człowiek nie może dostrzec Boga (…) Ten, kto pragnie posiadać jasne
rozeznanie duchowej prawdy, musi unikać wszelkiej nieczystości w mowie i
myśleniu (…) Na przeszkodzie w dostrzeganiu Boga staje nam egoizm. Samolubny
duch osądza Boga jako kogoś zupełnie podobnego do siebie. Dopóki z tego nie
zrezygnujemy, nie będziemy mogli zrozumieć Tego, który jest miłością. Jedynie
niesamolubne serce, pokorny i ufny duch ujrzy Boga jako ‘miłosiernego i
łagodnego, nieskorego do gniewu, bogatego w łaskę i wierność’” (PW s.239).
Kto nie może zobaczyć
Boga tu i teraz, i kto nie będzie mógł Go oglądać osobiście w Królestwie
Niebios?
Czy czuje się ubogi w
duchu? Czy smucę się, ponieważ moje grzechy sprawiają ból Bogu? Czy smucę się ,
ponieważ widzę umierających duchowo ludzi? Czy mój charakter jest pozbawiony
wad? Czy moim pragnieniem jest życie pozbawione grzechu? Czy jestem dla innych
miłosierny? Czy moje serce jest czyste?
A teraz spróbujmy
popatrzeć na nas samych tak, jak nas widzi Bóg. Bóg jest miłością. Co może czuć
Bóg, kiedy na nas patrzy? A co może czuć ojciec, który patrzy na ukochane
dziecko, które robi wszystko, aby zniszczyć swoje życie? Co dzieje się z sercem
ojca, który widzi, że jego ukochane dziecko odrzuca możliwości uratowania
swojego życia, tylko dlatego że jest przekonane, że wie lepiej co jest dla
niego dobre. Tylko dlatego, że lubi i kocha to, co tak naprawdę prowadzi do
śmierci. Czy serce takiego ojca nie jest pełne bólu? Czy takie dziecko nie
łamie serca swojemu ojcu? O czym myśli kochający ojciec, gdy jego dziecko
ignoruje jego rady, albo odpowiada, że wie lepiej i chce, aby ojciec nie mówił
mu tego, czego to dziecko nie chce słuchać? Czy taki ojciec nie czuje się
bezradny? Czy nie zastanawia się nad tym, co jeszcze może zrobić, aby uratować
swoje dziecko?
Każdy nasz grzech, każde
odrzucenie Bożej miłości, nawet w najmniejszej sprawie, dotkliwie rani serce
naszego Boga. Czy mamy tego świadomość? Czy zdajemy sobie sprawę z tego, że każdy
nasz grzech przybija ponownie Jezusa do krzyża?
Apostoł Paweł powiedział,
że ci, którzy „raz zostali oświeceni i zakosztowali daru niebiańskiego, i
stali się uczestnikami Ducha Świętego, i zakosztowali Słowa Bożego”, a mimo
to odwrócili się od poznanej prawdy, „sami ponownie krzyżują Syna Bożego i
wystawiają Go na urągowisko” (Hbr 6:4-6).
Bóg patrzy na nas i kiedy
widzi tych, którzy pokochali Go z całego serca i odwrócili się od tego, co złe,
odczuwa wielka radość w swoim sercu. Jednak gdy widzi tych, którzy ignorują
przekazywane przez Niego znaki i odrzucają Jego miłość, odczuwa wielki ból i
rozpacz. Bóg czuje wtedy to, co czuł król Dawid, gdy dowiedział się o śmierci
swojego syna Absaloma. Dawid zrobił wszystko, aby ocalić swojego syna. Pomimo
tego, że Absalom chciał doprowadzić do śmierci swojego ojca, Dawid rozkazał
swoim dowódcom: „Łagodnie mi postąpcie
z młodzieńcem, z Absalomem” (2 Sam 18:5). A kiedy, wbrew temu
poleceniu, Absalom został zabity, rozpacz Dawida była ogromna. „Wtedy król
zadrżał i wstąpiwszy do górnej komnaty nad bramą, zaczął płakać. I chodząc tam
i z powrotem tak wołał: Synu mój, Absalomie! Synu mój, Absalomie! Obym to ja
umarł zamiast ciebie! Absalomie, synu mój, synu mój!” (2 Sam 18:33).
„Większej miłości nikt
nie ma nad tę, jak gdy kto życie swoje kładzie za przyjaciół swoich” (J
15:13).
Bóg gdyby mógł, oddałby
swoje życie po to, aby nas ocalić, ale jest to niemożliwe, więc Bóg objawił nam
swoja gotowość do samopoświęcenia się dla nas, oddając nam swojego Syna,
który jako człowiek oddał życie, aby poruszyć naszymi skamieniałymi sercami,
wstrząsnąć nami tak, aby otworzyły się nasze oczy i abyśmy w końcu zobaczyli
prawdę, prawdę o kochającym nas Bogu, prawdę o nas samych oraz prawdę o
grzechu. Zrobił to po to, aby dać nam szansę na pokochanie Go, na odrzucenie
egoizmu i pewności siebie, oraz całkowite odrzucenie grzechu, który niszczy
wszystko, co Bóg stara się uratować. Czy świadomość tego czym naprawdę jest
grzech i do czego grzech nas doprowadził, nie porusza naszych serc?
„Prawdziwy smutek z
powodu grzechu jest wynikiem działania Ducha Świętego. Duch objawia
niewdzięczność serca, które zlekceważyło i zasmuciło Zbawiciela, i doprowadza
nas w skrusze do stóp krzyża. Każdy grzech na nowo rani Jezusa, a kiedy
patrzymy na Tego, którego przebiliśmy, smucimy się z powodu grzechów, które
sprawiły Mu ból. Taki smutek prowadzi do wyrzeczenia się grzechu” (PW s.237).
Jak wspaniałego mamy Boga. Niczym nie zasłużyliśmy sobie na Jego łaski i miłosierdzie, za to robimy tak dużo, aby Go zranić i podeptać Jego miłość , a On mimo to nie odrzuca nas i cały czas robi wszystko, aby nas uratować. Wielka jest wierność naszego Boga i nie jesteśmy w stanie jej ogarnąć.
Ile jeszcze znaków i cudów musi nam objawić Bóg, abyśmy w końcu w pełni przyjęli do naszych serc prawdę o Bogu, prawdę o nas oraz prawdę o grzechu?
________________
PW - Ellen White "Pragnienie Wieków"